10 st, mokro, ponuro, deszcz siąpi. I tak ma być codziennie, w porywach do 16 st, ale pochmurno i dżdżyście.
Etap ogrodowy na podwórku, w fazie kwitnie i rośnie , żonkile przekwitły. Zielska sporo wszędzie, ogródek trzeba wypielić , rośnie lubczyk , a szczypiorek ma zawiązki kwiatów.
Wszystko narozpieprzane, poprzestawiane, szef wreszcie usunął stary, rozpadający się płotek, ale ...kur ...zamiast prosto w ziemię, to usypał mini skarpę , na której zasadził zdaje się małe buki, a żeby było ciekawiej to też do połowy śmietnika kompostownika.
Baba, która miała zamieszkać w budowanym mieszkaniu, ktore nadal jest w fazie budowy , zamieszkala w innym mieszkaniu, które bylo wolne, w innym budynku, dobudował jej balkon, właśnie od strony łączki. Na innym skwerku , który się kosiło nawalił jakiś budowlanych rzeczy.
No i tak to, znów trzeba przywyknąć do tego burdelu.
Umyłam okno, posprzatałam, ugotowałam rosół. Pojechaliśmy do hurtowni ogrodniczej, ach ile tam kwiatów, ludzie kupują całe mnóstwo wszystkiego, my kupiliśmy pomidory i sałatę, nie wiem po co jak najpierw trzeba przygotować stanowisko, a jest mokro, zimno i do dupy taka robota. To będą stały w doniczkach, aż się przygotuje stanowisko.
Na razie mnie wszystko bardzo wkurza, zanim się tu jako tako odnajdę, trochę potrwa .