niedziela niemal za nami.
Nie pada, pchmurne 12 rano, a 16 po południu. Znów las , tym razem nie zapomnieliśmy kijków, ale tylko ja uzywałam, bo J gapił się w telefon, którą to drogą iść, żeby zatoczyć koło i wrocić na leśny parking.
Zdjęć zatem nie ma, bo te kijki, no a las jak las, podobny do innych bukowo,świerkowo mieszany. Tu są takie nasadzenia, że i kasztanowce rosną i jodły, i modrzewie, i jakieś ładniejsze rodzaje świerków. Paprocie już w wiekszości suche, nad drzewami krażą myszołowy. Jest gdzie chodzić, bo teren rozległy, i stawy są, ale ptactwa nie wypatrzyłam, na jednym było kilka kurek wodnych, ale znikały co chwilkę pod powierzchnią wody.
Za to spacerowiczów z pieskami, jak i bez , mijaliśmy co chwilę.
No i już do domu, a w domu gotowanie, a teraz odpoczywanie.
..
Poszłam po lubczyk do zupy, zjadlam dwie truskawki, małe, ale smaczne. Ten jeden krzaczek najbardziej płodny. Dobrze byłoby gdyby truskawki rosły na podwyższeniu, lub się pięły, trzeba będzie coś zadziałać. Tę własnie podwiązałam do palika.
Lubczyki śliczne, bazylia super, nawet jedna pietruszka ma się ładnie. Rzodkiewka wysiana przez J . ładnie wzeszła (oststnie zdjecie).
Może któregoś dnia znajdę czas i siły , żeby troszkę tam przedziubać.
I jeszcze jesienny kwietnik pod gruszą. Z prawa