byle jaka sobota.
J był zajęty szykowaniem przyczepy, ja posprzatałam chodnik i podwórko, co było pracą bez wiekszego sensu, bo za jakiś czas zerwał się wiatr i znów nawiało liści. Grusza do połowy już bez liści, nawet już nie sprzątam z klombu, bo po co, zdobi się kompost.
Później nasmażyłam naleśników z serem, no a później się wkurzyłam,( jakie te mencizny potrafią być głupie ), w efekcie czego nie zostałam posiadaczką fajnych starych torebuś, bo nie pojechaliśmy do klamociarni. Wrrrr.
Parę zdjęć z podwórka